25.02.2013 r.
Nie był to zwykły uśmiech
Nigdy nie zapomni jego słodkiego,
uroczego uśmiechu. Nie był to zwykły uśmiech. Gdy on się śmiał, śmiał się z nim
każdy. Wujek, ciocia, babcia, osoba stojąca przed nim i za nim w kolejce do sklepu,
dziadek siedzący na ławce. Gdy się uśmiechał, śmiała mu się cała twarz.
Różowiały mu się policzki, oczy nabierały jakiegoś niesamowitego blasku. Gdy
się śmiał, robiła się weselsza. Odpędzał jej zły humor, smutki wyrzucał gdzieś
w kąt. Był jej małym, prywatnym lekarstwem.
Nie był to zwykły uśmiech. Gdy się
uśmiechał, śmiali się wszyscy. Zarażał wesołością każdą napotkaną rzecz.
Zawsze, gdy na niego patrzyła, widziała w nim malarza – szedł ulicą i kolorami
tęczy malował wszystko dookoła.
Nie był to zwykły uśmiech.
Załkała głośno, przyciskając do
swojej piersi jego już wygniecione zdjęcie. Nigdy nie zapomni jego uśmiechu.
Jego radości, jego małych rączek szukających w niej oparcia, przytulenia, jego
szybkich nóżek, gdy biegł do niej, wracając z przedszkola.
Czemu?
Czemu? Nie wiedziała już komu zadaje te pytanie. Czy powinna zadać je sobie?
Czy jego opiekunce? Czy może Bogu? Bogu, za to, że go zabrał? Kogo pytać? Co
mówić? Co robić? Jak począć? Czemu?
Czemu?
Ciężko opadła na łóżko. Zmęczyła się
życiem i codziennością. Tym, że musiała wstawać i pójść do łazienki. Tym, że
podnosiła się po to, aby napić się wody. Tym, że musiała iść się umyć. Z pracy
zrezygnowała praktycznie od razu. Ludzie na nią patrzyli z politowaniem, ze
smutkiem w oczach. Po co? Dlaczego? Nie chciała ich smutku. Nie potrzebowała
ich smutku. Jest ona, jest tylko ona, jej ból, jej samotność i rozpacz.
Czemu?
Czemu go zabrałeś?
Za każdym razem, gdy zamykała oczy,
by zapaść w sen, widziała go – widziała go malutkiego, takiego samego jak
tamtego dnia, wciąż żywego, uśmiechniętego. Podchodził do niej, raz po raz
podskakując, zbliżał się i zbliżał, był tak blisko, blisko, na wyciągnięcie
ręki, wystarczyło tylko go mocno chwycić i trzymać, mocno całe życie trzymać.
Może by nie pojechał, może by nie chciał pojechać na tą wycieczkę, może by z
niej wrócił. Wystarczyło go trzymać, mocno trzymać, nie pozwolić…
Podchodził do niej, blisko, blisko,
mówił coś, ale oczy mu się nie uśmiechały, och, tak bardzo to widziała, ten
smutek w jego małych słodkich oczach. Źle z tym wyglądał, nie pasowało to do
jego różowiutkich policzków, źle wyglądał, źle… Dlaczego jesteś smutny? Co się stało? Skarbie? Skarbeńku, dlaczego
jesteś smutny? Wtedy się zatrzymywał i kręcił głową, i już nic nie robił,
nic, nic, potem nie było nic, żadnego snu, nic. Umierała. Za każdym razem w tym
śnie umierała razem z nim.
Wystarczyło go mocno trzymać, nie
puścić…
Przykryła się ostrożnie kołdrą.
Bolało ją całe ciało przez ciągłe leżenie w łóżku. Piekły ją oczy od
nieustannego płaczu, ale nie odmawiała sobie tej kary. Już zapomniała kiedy nie
płakała, kiedy pozwoliła sobie na przerwę, na rozpacz w ciszy.
Gdy zasnęła, tylko na niego czekała.
Zaraz się pojawi, wiedziała o tym – zawsze tak było. Rozglądała się po
mieszkaniu, po wszystkich pokojach, u niego, w kuchni, w łazience. Gdzie on jest? Co się stało? Czemu go nie
ma? Nie pozwól na to, nie pozwól, gdzie jesteś?
- Mamo.
Szloch ogarnął jej ciało, gdy
usłyszała te słodkie słowa, których już tak długo nie było jej dane słyszeć. Opadła
na kolana i nie próbowała się nawet powstrzymywać, oddała się tej fali cierpienia.
- Synku, synusiu kochany… - Czuła
jak jej serce pęka w klatce piersiowej i jak po całym ciele przepływa ciepła
krew. Nie był to nawet choć trochę porównywalny ból do tego, który odczuwała za
każdym razem, gdy przechodziła próg jego pokoju.
- Mamo.
Uniosła głowę, by móc spojrzeć na
niego, na jego piękną twarzyczkę, po raz kolejny spróbować go dotknąć,
przytulić i nie puścić. Stał przed nią, dumny, wyprostowany jak nigdy. Tyle
razy chciała go tego nauczyć, by prosto siedział, by się nie garbił. Teraz
przed nią taki stał, nowy, lecz ciągle on, taki sam. Wciąż smutny, wciąż kręcił
głową. Na ramionach miał długi kij, na których końcach przywiązane były wiadra.
Wielkie, masywne i stare wiadra. Nie widziała, co w nich było, ale widziała
jego lekko zgięte pod wpływem ciężaru kolana, jego zaciśnięte dłonie na kijach
i zagryzione wargi. Dlaczego to robi? Jest
taki młody, jest taki młody, nie może tyle dźwigać… Dlaczego to robi? To takie
niezdrowe, nie może, nie może... Synusiu, nie możesz…
- Mamo, wiesz co tam jest?
Patrzy na niego jakby oślepiona,
jakby go tam nie było, jakby do niej nie mówił. Jakby była u siebie w domu, nie
w łóżku, nie we śnie. To takie realne. Co
tam jest? Co tam jest?
- Nie, kochanie – odzywa się
ostrożnie, cichutko, żeby go nie speszyć, żeby jej zaraz nie uciekł, nie
przepadł. Patrzy na nią z wciąż tak samo silną miłością i promieniującymi
oczami. Policzki znowu nabierają mu różowych kolorów, a na ustach pojawia się
jego zarażający słodki uśmiech.
- Twoje łzy, mamo. – Nigdy nie
zapomni jego uśmiechu, jest tego pewna, że nigdy go nie zapomni. – Mamo,
przestań już płakać. Te wiadra są bardzo ciężkie. Nie mam siły ich nosić. Proszę, przestań
już płakać.
Bo nie był to zwykły uśmiech.
Dawno się nie wzruszyłam przy czytaniu bloga, a tu... owszem.
OdpowiedzUsuń